0
Bulusia 9 listopada 2024 14:49
Renifery, mchy i porosty. Bogactwo stolicy i bieda północy. Oszałamiające widoki i równie oszałamiające ceny. Królestwo kamperów i… fałszywej propagandy. Norwegia ma się czym chwalić. I wstydzić też.
W czerwcu tego roku wielką popularność zdobyła swoista antyreklama Oslo przygotowana przez wydział promocji norweskiej stolicy. Bohater spotu zastanawiał się czy to w ogóle jest miasto ze względu na jego niedużą powierzchnię, łatwą dostępność i brak tłumów. „Narzekał” na plaże w mieście, różnorodność imprez kulturalnych i mnóstwo restauracji. – Prawdę mówiąc w ogóle bym tu nie przyjechał – mruga przewrotnie do widza. A jaka prawda? Z książek Jo Nesbo o komisarzu Harrym Hole wyłania się dość ponury obraz wiecznie zamglonego deszczowego i pustego miasta z dużą populacją narkomanów. W sierpniu tak źle nie było. W parku nieopodal zamku królewskiego na trawie wylegiwały się skąpo ubrane dziewczyny, a w stawach pływały łabędzie. I nie – namolni narkomani nie przerywali tej sielanki…
Antyreklama Oslo w jednym ma rację – jest faktycznie pusto. Ale to nie tylko cecha stolicy. Od granicy ze Szwecją w Svinesund poprzez Lofoty a wreszcie Przylądek Północny nigdzie nie napotkałem korków, wypadków, zamkniętych dróg. I to w sytuacji gdy autostrad praktycznie w Norwegii nie ma. Nawet główna droga E6 łącząca południe z daleką północą to na większości odcinków jednopasmowa jezdnia bez poboczy.
Kamperem w każdym razie bez problemu zaparkowałem tuż przy królewskich ogrodach. Norwegia cenami nie rozpieszcza, a miejsc darmowych do oglądania nie ma za dużo. W Oslo przed zamkiem królewskim można obejrzeć zmianę warty. Turystów przyciąga tu jednak co innego – park Frognera z 212 rzeźbami z kamienia, brązu i kutego żelaza. Wszystkie nagie.
Twórca tegoż – Gustav Vigeland – to był ciekawy człowiek. Żył na przełomie XIX i XX wieku, przyjaźnił się z Edwardem Munchem, a w Berlinie szybko został członkiem artystycznej bohemy. Jak ulał pasował do epoki Młodej Polski – Stanisław Przybyszewski był wręcz nim oczarowany – nazywał go buntownikiem i satanistą. Vigeland był dwukrotnie żonaty, miał też dwójkę dzieci. Środowiska gejowskie mimo to (a może właśnie dzięki temu) upatrzyły sobie w nim jedną z ikon homoseksualizmu. Oczywiście po obejrzeniu Parku Golasów. Tak się bowiem składa, że na męskich kamiennych narządach można uczyć się anatomii, podczas gdy kobiece łona są ledwie zarysowane…
Vigeland zmarł w 1943 roku do końca ciesząc się szacunkiem i estymą niemieckich okupantów, którzy w jego pracach widzieli uosobienie czystej germańskiej sztuki. Z tego powodu po wojnie pojawiały się głosy wzywające do zniszczenia rzeźb, jako pomników totalitaryzmu, nazistowskiej brutalności w sztuce wzorowanej na dziełach Alberta Speera. Ciekawe, że nikt nigdy nie podniósł argumentów natury moralnej - ponad dwieście golasów w różnym wieku z dokładnie oznaczonymi genitaliami nikogo w Norwegii nie gorszyło. Tolerancja społeczeństwa nie zmieniła się do dziś, flagi LGBT są powszechne, w kolory tęczy pomalowane są ławki w parku i słupy energetyczne. W maleńkim Henningsvaer na Lofotach widziałem trzy flagi – dwie norweskie i jedna LGBT. Wyobrażacie sobie Państwo tęczową flagę na polskiej wsi?
Prawda czasu, prawda ekranu
Wybrałem się kamperem na Przylądek Północny by zobaczyć współczesną Norwegię. Kraj zobaczyłem, a przy okazji przekonałem się, że w świecie powszechnego Internetu i łatwego dostępu do informacji twierdzenia Goebbelsa o naturze kłamstwie wciąż trzymają się mocno. Wciąż dziś bez problemu można sprzedać szczebel z drabiny, która się śniła Jakubowi, o czym pisał Sienkiewicz (Henryk, nie Bartłomiej)… A rządy chętnie w tym uczestniczą.
Nordkapp leży w Norwegii i w opinii wielu stanowi najbardziej na północ wysunięty punkt Europy. To oczywista nieprawda, ale przyjeżdżającym tu zapaleńcom nie o prawdę wcale chodzi. Wielu z nich nie ma pojęcia gdzie leży północny kraniec naszego kontynentu, Nordkapp jest jak święty Graal, magiczne miejsce, prawdziwy koniec świata: jest kanoniczną częścią ludzkich wyobrażeń, jak wiek Chrystusowy, koniec tysiąclecia w grudniu 1999 roku, rozpoczęcie II wojny światowej na Westerplatte czy koło polarne wyrysowane w lapońskiej wiosce św. Mikołaja. Prawda w tym wypadku nie obroni się sama, bo zwyczajnie nikogo nie interesuje. Wręcz przeciwnie: tłumaczenie, że to wszystko to propaganda, czysta komercja, której turysta dał się zwieść jest niebezpieczne – przekłuwa boleśnie balonik własnych sądów, obnaża niewiedzę, a w konsekwencji kompromituje. Azjatom wesoło skaczącym w Rovaniemi nad białą linią rzekomego koła polarnego odebrałem niemal sens życia: toż oni specjalnie dla tego miejsca tu przyjechali.
Ale w dzisiejszym świecie to kasa jest najważniejsza. A tę tworzy propaganda. Przejazd na Nordkapp, mijając po drodze koło podbiegunowe w Norwegii, Lofoty, a następnie w drodze powrotnej koło polarne w Finlandii boleśnie potwierdza tę prawdę. W bajdurzeniu biorą udział nawet rządy. Na tablicy ustawionej na początku pieszego szlaku na Knivskjelloden norweski rząd napisał, że jest to najbardziej na północ wysunięty punkt Norwegii i… Europy. A że to nieprawda? Kogo to obchodzi? Tłumy turystów wydeptujące szlak przekładają się na konkretne zyski stacji benzynowych, kempingów, lokalnych sklepów. Wszystko co „naj” można bowiem sprzedać, wydać oficjalny certyfikat, nic, że warty tyle co paszport Polsatu.
W Trondheim uwagę przyciąga monumentalna katedra z XII wieku – miejsce koronacji norweskich monarchów i pochówku króla Olafa II. Król umarł co prawda wiek wcześniej i nie do końca wiadomo co wsadzono do jego srebrnej trumny. Tym bardziej, że i ta się nie uchowała. W XVI wieku znaleziono dla niej bardziej praktyczne zastosowanie – wywieziono ją do Danii i przetopiono na monety. Raczej bez zawartości. Oczywiście za oglądanie tego wszystkiego też trzeba wysupłać monety – dokładnie 120 koron (ok. 43 zł). Ten kto wysłucha historii katedry do końca może się jednak zdziwić – kościół co prawda wybudowano w XII wieku, ale później wielokrotnie był niszczony przez pożary. To co możemy obejrzeć teraz powstało niecałe 150 lat temu, a ostatnie prace zakończono w… 2000 roku. Taki to norweski gotyk.
W pobliżu katedry jest muzeum wojskowości. Karabiny sprzed lat (nienabite) można wziąć do ręki, a hełmy wikingów (repliki) przymierzyć. Wejście darmowe, więc oszczędnych turystów nie brak. Byli tu i nasi. W wyłożonej na piętrze księdze gości można zapoznać się z jakże celną sentencją: „Kurwa kurwie łba nie urwie”.
Przy drodze E6 w Norwegii uwagę przyciąga Centrum Koła Podbiegunowego – ponad 1300 m kwadratowych powierzchni komercyjnej. Jest wifi, bankomat, restauracja i sklep. Ścieżka z marmuru wyznacza rzekome koło polarne. Szczęśliwi turyści ochoczo się tu fotografują. Rzecz w tym, że Centrum powstało w 1990 roku i dziś koło polarne jest już zupełnie gdzie indziej. Ważne, że kasa wydana jest tu – na miejscu.
Niedaleko budynku jest strome wzniesienie – na nim turyści ustawiają wieże z kamienia jako nadzieję na powrót. Z kamieni układane są serca, napisy i świadectwa gorących uczuć. Również z Polski – „jebać PiS” widać z daleka.
Są też pomniki z rosyjskimi napisami. Pozostałości po II wojnie światowej. Gdy pytam turystów o to odpowiedzi są sprzeczne. Część uważa, że to podziękowania aliantom za pomoc w zwycięstwie, inni wskazują, że to oddanie czci zamordowanym w łagrach… Sierp i młot na pomniku raczej nie pozostawia złudzeń komu i za co jest poświęcony.
Bieda północy
Norwegia to kraj stworzony dla kamperów. Im dalej na północ tym jest ich więcej, cisną się na wąskich dróżkach Lofotów, stoją na poboczach, parkingach, drogowych zatoczkach. Tysiące, głównie na norweskich numerach, a z zagranicy przede wszystkim Niemcy. Polska i kraje naszego regionu niemal nieobecne. – To nie znaczy, że nie ma Polaków czy Czechów, ale oni raczej przylatują do Oslo i na miejscu wypożyczają kampera – tłumaczy pan Janek. Spotykam go na jednym z parkingów na dalekiej północy. Pracuje tu od lat, jeździ vanem od jednego parkingu do parkingu, wymienia worki ze śmieciami i… podśmiechuje się z norweskiej ekologii. – Dali nam „elektryki”. Zima, -30 stopni, zasięg prognozowany 9 km – wspomina. Teraz dumnie jeździ fordowskim dieslem…
Ceny paliw zdecydowanie wyższe niż w Polsce, ale też mocno się różnią. Za litr ropy można zapłacić 18 koron, a można też i 24. 6 koron różnicy to ponad 2 zł, dla Norwega zupełnie nic (wejście do toalety to 10 koron), ale w Polsce to tak, jakby na jednej stacji diesel kosztował 7 zł, a na innej 5 zł… Przy kamperach palących 10-11 litrów na 100 km ma to znaczenie. Co ciekawe im dalej na północ tym ceny paliwa niższe, choć przecież dostęp trudniejszy, zwłaszcza zimą. – Kwestia popytu – tłumaczy mi pracownik stacji w Alta. – W Oslo tysiące ludzi tankuje każdego dnia, u nas garstka miejscowych plus czasem turyści. Nie ma ich co odstraszać drożyzną.
Krajobrazy fascynują: góry, wodospady, zatoczki, rwące rzeki. Zatrzymuję się co chwilę zachwycony tym co widzę. Łatwo tu poznać turystę: na awaryjnych światłach samochody stoją przy każdym ciekawszym miejscu. To pierwszego dnia. Nawet piękno podawane w nadmiarze powszednieje. Auta pędzą na północ, do Laponii i tam powtórka z zachwytu: pierwszy renifer, pierwsze stado, pierwszy mały renifer, pierwszy biały renifer… Jak Azjaci ze stereotypu, którzy wszystkiemu muszą zrobić zdjęcie. Tu wszyscy jesteśmy Azjatami.
Dalej na północ bogactwo Norwegii gdzieś znika. Nie tylko ceny paliw stają się niższe. Nieliczne wioski wcale nie przypominają belgijskich, niemieckich czy duńskich gospodarstw z kolorową kostką i piękną willą. Zwykle to domki-klocki, bez tarasów, klinkierów i ozdobnych rynien. Na dalekiej północy wygrywa pragmatyzm: podobne do kontenerów budowle na palach chroniących przed topniejącą górną warstwą wiecznej zmarzliny. Rachityczna roślinność, skały i ogólne pustkowie pogłębiają tylko wrażenie. W Honnigsvag, kilkanaście kilometrów od Nordkapp czas się zatrzymał w polskich latach 80. Brudno, szaro, straszą porzucone i pordzewiałe elementy pralek i silników wzdłuż osiedlowej uliczki. Nikogo nie ma, brudne okna i elewacje. Przygnębiający – choć może i mylny – obraz upadku. Prawdziwa norweska „Arizona” z filmu Ewy Borzęckiej.
Ciekawe, że łatwo wskazać miejsce gdzie to norweskie bogactwo zaczyna ustępować północnej biedzie. To właśnie koło polarne odcina tych, którym się udało od tych, którzy muszą dawać radę. Wraz ze zniknięciem drzew i pojawieniem się reniferów świat się zmienia. Są jeszcze oazy cywilizacji, jak choćby Bodo, ale to wyjątki. Nawet urokliwe Lofoty potwierdzają tę smutną prawdę. Kraina starszych ludzi, z której młodzi dawno wyjechali za nauką i pracą. Przetwórstwo rybne przejęły wielkie koncerny, przydomowe siatki służące suszeniu ryb dawno już połamał wiatr i zarosły chwastem. Latem przy życiu region utrzymuje turystyka, zimą gdy sztormy uniemożliwią przeprawę promową, zapadnie polarna noc i śnieg zasypie drogi pozostaje tylko oglądanie przez okno zorzy polarnej. I wyczekiwanie lata, a wraz z nim kolejnych turystów przekonanych, że właśnie jadą na koniec Europy.

Dodaj Komentarz